#rekomendacje #2024-01 Powstrzymałem się kilka tygodni przed publikacją tego tekstu R., gdyż miałem wątpliwość, czy mogę publikować tak żywiołową reakcję opisującą pierwsze spotkanie. W końcu uznałem, że tak, mogę. Czasem tak się zdarza, że poruszenie jest natychmiastowe i nie kryję tego, wręcz czasem do tego dążę, na pewno się tego nie boję. Żeby wywołać takie poruszenie, nie trzeba nic specjalnego robić, nie trzeba naciskać, śpieszyć się. Po prostu pokazanie w bliskim kontakcie tej perspektywy, że to są części/głosy (że mamy jakby podosobowości), powoduje czasem tak silną reakcję, wgląd. Wgląd jest przejściem do perspektywy Wielu Ja, buduje Świadome Ja. Mam wielkie zaufanie do tego procesu, do mądrości tego co jest u osoby, której pokazuję Voice Dialogue, ale tutaj, na drugim spotkaniu, faktycznie pomyślałem "uu... trochę mocno" i zaraz potem właśnie "jest ok, mocno, ale ok." I choć R. pisał, że nigdy się nie dowie, jak to działa, to tak naprawdę już wtedy na własną rękę przyglądał się temu procesowi od środka na co dzień dokonując nowych rozróżnień. Zagłębiając się w tym na własną rękę, trochę jeszcze nieświadomy, że to już robi. Zawijanie waty nie jest aż tak tajemnicze. Polega na wyróżnieniu "o, to jest taki Głos a to taki, a to już inna Energia, inny Głos". Niezaprzeczalnie na początku jestem od tego, żeby prowadzić w tym procesie (a raczej ten proces facylitować) - problem polega na tym, że gdy jesteś utożsamiony z głosami, trudno je zobaczyć samemu, wydaje ci się, że "to po prostu jestem ja." Może się zdarzyć, że chcę dotrzeć do jakiejś Energii i okazuje się, że Klient mówi "tak, to jest to, pamiętam to sprzed lat, tak się czułem, to jest wspaniałe, kompletnie nie wiedziałem jak do tego dotrzeć..." Znowu, _no magic_, już było... i wraca. Teraz, po kilku kolejnych tygodniach, R. już płynie łódką środkiem rzeki, z wyłączonym silnikiem, stojąc przy sterze i ciesząc się z tego jak rzeka (życie) go niesie. Sternik w tej wizji, to jego Świadome Ja. Piękny obraz stworzony w świadomości, potwierdzenie zmiany, potwierdzenie obecności Świadomego Ja. --- Warto zacząć od tego, że jeszcze 2-3 miesiące temu nie uwierzyłbym, nawet sam sobie, gdybym usłyszał - wizyty u psychologa naprawdę zmieniają życie (a “voice dialogue” to już w ogóle rewolucja w głowie). Powiedzieć o mnie, że byłem sceptyczny, to nic nie powiedzieć. Klasyczny “trzeźwo myślący niedowiarek”, twardo stąpający po ziemi realista i takie tam... Jednak seria dramatycznych wydarzeń w moim życiu, zwłaszcza w życiu małżeńskim, należy dodać, zmieniła moją optykę całkowicie. Emocjonalna zdrada, jaką zafundowałem mojej Żonie, i to wieloletnia, zaowocowała nie tylko sytuacją, w której ja (tak tak, ja!!!) zgłosiłem się po pomoc psychologiczną (oczywiście za namową Żony, sam bym w życiu na taki krok się nie odważył), ale stałem się, jeśli nie zaraz apostołem, to na pewno entuzjastą pracy nad swoją głową. Szczerze – sam dalej trochę nie wierzę, że teraz to piszę... Krótki wstęp dla lepszego rozeznania tematu - zwykły gość, 35 lat, najmłodszy z piątki rodzeństwa, w związku od ośmiu lat, żonaty od 5. Na pierwszy rzut oka – najnormalniejszy facet na świecie, nie wyróżniający się niczym szczególnym: ani gruby, ani chudy, finansista z korpo, pogrywający hobbistycznie w kosza, praktykujący katolik. Ale pod spodem bałagan w głowie, że proszę siadać... Nieradzący sobie z presją rodziny i otoczenia, że o presji własnej nie wspomnę, niezdolny do podjęcia jakichkolwiek męskich decyzji, uwikłany we flirt, w pewnym momencie nawet dwa na raz, wiecznie próbujący dogodzić wszystkim dokoła, w konsekwencji wszystkich dokoła prędzej czy później rozczarowujący, na pozór pozytywny i uśmiechnięty, w głębi duszy nigdy do końca niezadowolony. Można by jeszcze długo wymieniać, ale nie w tym rzecz, krótko mówiąc - rozpier... I kiedy już wszystko zdawało się rozlatywać doszczętnie, zwłaszcza małżeństwo, totalny zwrot akcji: R. rozpoczyna psychoterapię! Na sali szok i niedowierzanie, widzom opadają szczęki... Po mojej pierwszej półtoragodzinnej sesji w podejściu “voice dialogue” wyszedłem na ulicę nabuzowany jak przed najważniejszym meczem – jakbym przez te przeszło 30 lat siedział w jakimś bagnie, kałuży po szyję a teraz nagle zaczął wygrzebywać się na suchą powierzchnię i to z jakim przytupem! Banan na gębie, pełna ekscytacja dalszą pracą nad sobą, naprawdę szczera i oczyszczająca rozmowa z Żoną, świadomość, co tam świadomość - PEŁNE PRZEKONANIE, że wszystko poukładam i naprawdę ustawię tak, że będzie chodzić jak w zegarku. Jak zwykle w takich sytuacjach podszepty w głowie (tylko teraz już łatwe do rozszyfrowania jako osobny głos/energia) “nie ekscytuj się typie, jeszcze wszystko może się spieprzyć, prędzej czy później” ... Dobra, dobra, tyle że “w gazie” w jakim byłem, i w którym cały czas jestem, od tych prawie trzech miesięcy, nic nie mogło mnie już powstrzymać – nawet ja sam. :) Ciężko dokładnie opisać co takiego jest w podejściu “voice dialogue”, że zmieniło moje życie tak totalnie (wiem, wiem, ciężko o bardziej wyświechtany frazes niż “zmień swoje życie”), ale jedno wiem na pewno – u mnie zadziałało, odpaliłem wroty, jak nigdy wcześniej! Na pewno zapewnienie Adama, że nie będziemy mnie “diagnozować”, “wskazywać elementów do poprawy” i tego typu bełkot kojarzący mi się z kaftanem i pokojem bez klamek, dało mi wewnętrzny spokój a zarazem najlepszą motywację do działania. Bez wątpienia połknąłem bakcyla (czy ktoś jeszcze w dzisiejszych czasach używa tak archaicznych zwrotów...) odnajdywania w sobie coraz to nowych i nowych głosów. Nie da się ukryć, że złapałem z Adamem świetny kontakt. Tyle, że wszystkie te czynniki, jakkolwiek bym ich nie opisał, starał się Wam wytłumaczyć, nie dadzą Wam nawet cienia pojęcia o tym, co się w mojej głowie, w moim życiu, w życiu ludzi wokół mnie, zmieniło. Na jednej z ostatnich sesji wymyśliłem w końcu jak to obrazowo przedstawić - uwaga, idzie petarda... Wyobraźcie sobie faceta w białym fartuchu, który ma kilo cukru w garści, jakiś patyk i maszynę, przypominającą skrzyżowanie taczki z bębnem od pralki. Sypie ten cukier do bębna, coś tam zawija patykiem i jebudu – masz watę cukrową :) Jak to się stało??? Co on tam kręcił, mieszał??? Czemu sam sobie nie umiem w garnku na gazówce takiej zrobić??? Otóż prawda jest nieubłagana - nie mam zielonego pojęcia i pewnie nigdy do końca się nie dowiem, ale wpieprzam tę watę aż furczy! Jakieś techniczne sztuczki na pewno się za tym kryją, lata praktyki i umiejętności “Waciarza”, może moja szczególna podatność, nie wiem i szczerze nie obchodzi mnie to za grosz. Jak mawiał klasyk: “... w tym całym zamieszaniu jedno wiem na pewno...” - WARTO SIĘ PRZEKONAĆ SAMEMU :) Zaraz po studiach próbowałem pracy w sprzedaży, ale co tu dużo mówić - nie nadaję się do tego za grosz. Nie mam aspiracji ani warsztatu, żeby przekonywać do swoich racji, “reklamować” to konkretne podejście czy psychoterapię jako taką. Chciałem tylko podzielić się moim przypadkiem, historią faceta, który nie wierzył w psychologiczną pracę nad sobą a “słyszenie głosów w głowie” rezerwował dla pacjentów szpitali psychiatrycznych. Teraz ten sam gość siedzi po pierwszej w nocy nad laptopem i cieszy się, że może dzięki tym kilku słowom ktoś spróbuje i będzie szczęśliwy. Bo ja jestem. :) Pozdro R.